wtorek, 12 maja 2009

TP 10.0

Godzina ósma. Pobudka, trzeba trochę ogarnąć mieszkanie na przyjazd Joasi. Wstajemy więc. Potem szybkie śniadanie. Płatki z mlekiem. Od samego rana kiecka - żeby wczuć się w rolę. Początkowo z pewną nieśmiałością używam żeńskich końcówek, wciąż bacznie obserwując Panią M. i Jej reakcje. Czasami zdarza mi się pomylić. Za to ze strony Pani M. żadnych widocznych prób zwracania się w sposób adekwatny do mojego stroju. Ale nic, sprzątamy. Tradycyjny podział obowiązków - Pani M. sprząta kuchnię i ściera kurze. Mnie zostaje łazienka i odkurzanie podłóg i dywanów. Wyrobiłyśmy się nawet bardzo szybko. Zostają nam dwie godziny do przyjazdu Joanny. Zapalamy papierosa. Wciąż mam problemy z używaniem żeńskich końcówek podczas rozmowy.

Idę do łazienki. Robię sobie lekki makijaż. Troszkę pudru, czarna kredka i tusz do rzęs, to wszystko. Na więcej przyjdzie czas wieczorem. Choć cały czas nie jestem przekonana, czy chcę iść na to TP. Przez chwilę zastanawiamy się, w którym wydaniu pojawi się Joanna. Godzina 12 - domofon. To Asia. Otwieram jej drzwi. Trochę zaskoczona. Przyjechała wcześniej, żeby mnie motywować do wyjścia, a tu wygląda na to, że jestem zmotywowana. Wyprowadzam ją z błędu i proponuję herbatę. Joanna jest en homme. Siedzimy więc w trójkę i rozmawiamy. Asia nie chce, niestety pograć w osadników, ale czas i tak szybko mija. Jestem ciekawa żeńskiego wydania Joanny. Pani M. troszkę też.

Po południu obiad. Mi smakowało, Joanna sobie dosalała, chyba nie przepada za sosami słodko-kwaśnymi. Po obiedzie wskakuję pod prysznic, robię sobie maseczkę peel off. Już jestem przekonana, że chcę wyjść na imprezę. Tylko trochę się boję. Najbardziej, jak zwykle, samego przejazdu na miejsce. Kusi mnie, żeby zrezygnować z taksówki i pojechać tramwajem.

Dwie godziny i 6 pędzelków później jestem gotowa. Jeszcze trochę rozterek, co na siebie założyć. Decyduję się na dżinsy i czarną sukienkę, która jest tak krótka, że raczej robi za tunikę. Zresztą ma nawet odpowiedni fason. Do tego czarne bolerko z długim rękawkiem zakończonym koronką, trochę biżuterii, paznokcie pomalowane na
"frencza". Pierścionki, wisiorek z serduszkiem i bransoletka. Jestem gotowa do wyjścia, tak samo jak Joanna. Trzeba przyznać, że figurę ma kobiecą. Tymczasem dopada mnie strach. Na dworze całkowicie jasno, choć to już godzina 19. Wypraszam u Joanny odczekanie do zmierzchu. Zachód słońca o godzinie 20:13, nie będzie dużo czekania.

Pani M. otwiera wino, pijemy w trójkę, z Panią M. zapalamy papierosa. Zauważyłam, że problemy z końcówkami się skończyły. I ja używam i Pani M. w odniesieniu do mnie zwraca się per Kinga. Trochę nam się dłuży. Asia przestępuje z nogi na nogę, a przy okazji odkrywa, że buty się zdefasonowały. Próbuje upchać je chusteczkami higienicznymi. Wciąż niewygodnie. Pani M. proponuje, że pożyczy Aśce swoje, ale okazują się za małe. No cóż, biedna Joanna, będzie musiała trochę pocierpieć.

Godzina 20:15, wciąż jasno. Piętnaście minut później w mieszkaniu trzeba zapalić światło. Stwierdzam, że mogę już wychodzić. Jeszcze tylko błyszczyk na usta i możemy iść. Ze zdenerwowania zapominam założyć klipsów i wcisnąć telefonu do torebki. Ale zauważę to poniewczasie. Trudno. Wychodzimy. Winda, nikogo nie ma. Wychodzimy z klatki, okazuje się, że jest jeszcze całkiem jasno. Ale taksówka już zamówiona, zresztą już wyszłyśmy, stres trochę ze mnie uleciał. Mijamy kilka - kilkanaście osób, nikt nie zwraca na nas uwagi. Zmierzamy w kierunku bankomatu.

Świat wydaje się taki wielki i taki obcy. Zupełnie, jakbym tej trasy nie przemierzała codziennie rano. Idę za szybko, wyprzedzam znacznie Panią M. i Joannę. Wciąż muszę się zatrzymywać, żeby mogły mnie dogonić. Podchodzi do nas młody facet i prosi o 50 groszy, bo mu do czegoś zabrakło. Idę na pierwszy ogień, bo znowu się wybiłam i poszłam za szybko. Patrzę na Joannę. Panika w oczach, tak jak i u mnie. Na szczęście Pani M. ratuje sytuację. Wyciąga pieniądze z torebki. No to do bankomatu. Otwieram torebkę, wyjmuję kartę i słyszę dwóch blokersów, przechwalających się kogo to oni nie stłukli. Nogi się pode mną uginają, ale staram się nie okazywać zdenerwowania. Mam pieniądze i kartę. Możemy iść. Ruszamy na postój taksówek. 5 minut czekania i przyjeżdża. Wsiadamy, teraz mogę się odprężyć.

Przez całą drogę się nie odzywamy, niezbędny dialog z taksówkarzem prowadzi za nas Pani M. Trochę dziwnie się czuję. Wiem, że zachowujemy się nienaturalnie, powinnyśmy coś mówić, ale boimy się, że się zdemaskujemy, milczymy więc. Na szczęście nie jest daleko, zaledwie parę kilometrów.

Wysiadamy w jakiejś dziczy w centrum miasta. Niskie zabudowania i ani śladu jakiegokolwiek klubu. Nagle na bramie dostrzegamy karteczkę "Trans Party ->". No to jesteśmy w domu. Stres ze mnie całkiem uchodzi. Joanna się trochę potyka w niewygodnych butach. Wchodzimy do środka. W pierwszej sali całkiem pusto. Czyżby nikogo nie było? Ale jest kolejny drogowskaz, trafiamy do sali zarezerwowanej dla nas. I jest nas tu trochę. Ale super.

Impreza fajna. Poznaję kilka nowych osób, rozmawiam z już mi znanymi. Wysłuchuję ogromnej ilości raczej przesadzonych komplementów. Czas mija nam bardzo szybko. Pani M. też wygląda na zadowoloną.

Imprezę kończy nam niespodziewany wypadek. Zostajemy oblane większą ilością piwa. Ja i Pani M., bo Joanna jest akurat gdzie indziej. Nienawidzimy obie zapachu tego alkoholu. Decydujemy się znikać. Po drodze, zdenerwowana, natykam się na nowego gościa, później się okaże, że to Miaalala, wtedy dzielę się z nią tylko moją złością na oblewacza. Krótkie pożegnania i wychodzimy wkurzone na zewnątrz. Zamawiamy taksówkę. Wkrótce przyjeżdża. Jestem wkurzona, ani trochę się nie stresuję, jest mi doprawdy wszystko obojętne. Werbalnie wskazuję taksówkarzowi, w którą uliczkę osiedlową ma wjechać. Pani M. twierdzi później, że się nawet nie zorientował. Trudno powiedzieć.

Joanna jest wściekła na buty. Wysiada z taksówki i po kilku metrach zdejmuje i idzie boso w samych rajstopach. Wyrzuca je do pierwszego napotkanego śmietnika. Wracamy do domu. Dopiero tutaj następuje refleksja. To był dla mnie i dla Pani M. magiczny dzień. Pojawiło się jakieś dodatkowe zrozumienie, coś czego ostatnimi czasy między nami zabrakło. Nie możemy się od siebie odkleić.

Tak, to był magiczny dzień. Dawno nie czułam się tak kobieco i tak we właściwej roli. Wszystko było tak jak należy, a teraz wciąż myślę o przekroczeniu jakiejś kolejnej granicy. Dzień, zakupy w centrum handlowym, kawa w kawiarni. Najlepiej z Panią M., jeśli da się w to wciągnąć.

czwartek, 7 maja 2009

Wiosenna depresja?

Dopadło mnie jakieś przygnębienie. Na dodatek na 3 dni przed TP 10.0. Nie czuję się atrakcyjnie, nie czuję się na tyle kobieco, żeby pokazywać się ludziom. Przeszła mi chętka na udział w imprezie.

Do tego jeszcze na forum crossdressing.pl kolejna zadyma. Ktoś znika, usuwa swój profil, ktoś robi awantury, a wszyscy się pouczają, jak należy postępować.

Kilka dni temu pani M. stwierdziła, że Kingi oglądać nie chce. I powietrze ze mnie zeszło. Wrócił ze świstem mój MA. Cudem powstrzymałam go od obcięcia dość długo zapuszczanych paznokci.

A nowa kiecka i nowa bluzka wiszą w szafie. I sukienka, którą zamierzam nosić jak tunikę, a która być może jest gdzieś w drodze, też pewnie trafi od razu do szafy, może MA będzie miał na tyle humoru, że chociaż pozwoli mi ją przymierzyć.

Bo o makijażu i innych bajerach to sobie chyba mogę pomarzyć. MA się zawziął i nie chce mnie nikomu pokazywać, a w szczególności Pani M.

Nasuwa mi się tylko jedna pozytywna myśl. MA dał się przekonać do ogolonych nóg i stwierdził, że na nim też dobrze wyglądają. Chodzi więc sobie na rolki w krótkich spodenkach i się nie przejmuje co kto sobie pomyśli. A ja czuję się odrobinkę lepiej.