niedziela, 14 czerwca 2009

Moja dzisiejsza przygoda.

Zrobiłam dziś coś, o czym od dawna marzyłam. Nigdy jednak nie starczało mi odwagi, żeby to zrealizować. Poszłam en femme na zakupy. I nawet nie pod osłoną ciemności (zdarzało mi się spacerować jesienią i zimą po zmroku). Plan kiełkował w mojej głowie od paru już dni, a dziś od rana w sposób szczególny narzucał się moim myślom. Pomyślałam sobie, że niektóre inne dziewczyny wychodzą bez skrępowania i raczej zalecają wychodzenie w dzień, co więc ja mam do stracenia. Ubrałam się raczej mało rzucająco się w oczy. Założyłam spodnie i białą bluzkę. I buty na 4 cm obcasie. Ten obcas, przy moim wzroście (185cm), może się wydawać niezbyt rozsądnym rozwiązaniem, ale w butach na obcasie czuję się pewniej jako Kinga. Dlatego właśnie na nie akurat się zdecydowałam. 4 cm to nie tak dużo i niewielka jest różnica, w gruncie rzeczy, między 185, a 189 centymetrów. Zdawałam sobie sprawę, że i tak będę zwracać uwagę.

Porę wybrałam taką, żeby nie było jeszcze ciemno, a jednocześnie, na ulicach nie było tłumu. Niedziela, godzina 20. Planowałam wyjść parę minut wcześniej, ale nie uporałam się na czas z przygotowaniami. A było tego trochę. Poza makijażem, ogoliłam ręce i koniecznie musiałam podpiłować i pomalować bezbarwnym lakierem paznokcie. Tak więc ostatecznie byłam gotowa na 19:45. Trochę trwało zanim się oswoiłam z myślą o tym co robię i zanim nastawiłam się mentalnie na to, dla mnie wyjątkowe, wydarzenie.

Postanowiłam sobie, że zrobię wszystko, żeby nie być rozpoznana, a jednocześnie nie przejmować się ewentualną wpadką i każdą zaczepkę zignorować. Jednocześnie nastawić się na całkowitą szczerość, przy potencjalnej (choć niby dlaczego?) kontrolli przez policję albo przez ochronę sklepu. Z takim nastawieniem wyszłam z domu.

W takich wyjściach najbardziej stresujące są dla mnie pierwsze metry, gdzie mogę spotkać sąsiadów, którzy mnie rozpoznają. Ale po odejściu od bloku trochę się wyluzowałam, choć nerwy cały czas trzymały i wciąż schły mi wargi. Czasami, w trakcie drogi, zastanawiałam się co ja tak naprawdę robię i czy przypadkiem nie zgłupiałam. Ale uczucie bycia kobietą całkowicie mi tę niedogodność rekompensowało. Postanowiłam, że pójdę kawałek dalej, nie do najbliższego sklepu, gdzie często robię zakupy i gdzie, w zasadzie, mnie znają. Do większego trochę, gdzie są marne szanse na trafienie na kasjerkę, która z jakiegoś względu mnie zapamiętała. A więc pełna konspiracja.

Podczas spaceru starałam się dyskretnie patrzeć na reakcje ludzi, których mijałam. Jednocześnie nie spuszczałam wzroku i nie opuszczałam głowy, jakbym się czegoś bała. Grunt to pewność siebie. Z przykrością stwierdzam, że dużo mi brakuje w odgrywaniu roli kobiety. Przede wszystkim przez kilka mijających mnie kobiet zostałam rozpoznana. A przynajmniej zmusiłam je do intesywnego zastanawiania się i przetrawiania, co przed chwilą zobaczyły. Mężczyźni, jak pokazuje ogólne doświadczenie środowiska trans, byli mniej domyślni.

Niestety, dwukrotnie zdarzyło się, że co do rozpoznania nie było wątpliwości. Byli to jacyś młodzi ludzie w wieku gimnazjalnym. Raz, tuż pod sklepem, za plecami usłyszałam słowa "pedał, gej", natomiast już w powrotnej drodze, pod samym domem jeden mówił do pozostałych "ty, obczaj to". Przed wyjściem jednak postanowiłam się nie przejmować i tak też zrobiłam. Nawet się za nimi nie obejrzałam.

W sklepie zwróciłam chyba uwagę jednego pracownika, który kiedy się za mną oglądał, stłukł słoik, który właśnie wstawiał na półkę. Ale nic, uśmiechnęłam się tylko do siebie i poszłam dalej. Oczywiście, postanowiłam sobie, że kupię coś, co stanowi generalnie, wyłączność kobiet. Myślałam o podpaskach albo tamponach, ale kiedy się zastanowiłam na co mogłyby mi się one przydać, zrezygnowałam. Kupiłam sobie rajstopy i krem do twarzy.

Kasjerka u której płaciłam, również miała podejrzenia. Wykorzystała więc swój arsenał, założyła okulary i zaczęła mi zadawać pytania. Chyba ostatecznie przekonałam ją do mojej właściwej płci, bo po prostu się nie odzywałam. A co tam, mam głęboko gdzieś, co sobie o mnie pomyśli. Zapłaciłam i wyszłam. Powrót wyglądał w zasadzie tak samo, ale nie mogłam się powstrzymać i zapaliłam papierosa, który dla mnie stanowi pewien atrybut kobiecości, szczególnie jeśli jest długi i cienki. Wróciłam do domu, po drodze słysząc wspomniane "ty, obczaj to" i szczęśliwie nie mijając nikogo na klatce schodowej. Za to pod koniec, już w windzie, spociłam się niemiłosiernie. Cały ten stres musiał gdzieś się w końcu ulotnić, a stojące powietrze nie sprzyjało niepotliwości.

Teraz już jestem z powrotem, za zamkniętymi drzwiami (nowymi zresztą), w mojej twierdzy, gdzie mogę czuć się całkowicie bezpiecznie. Tak się kończy moja dzisiejsza przygoda. Nie wiem, czy prędko powtórzę taki numer, to wciąż jest dla mnie stresujące, natomiast udowodniłam sobie, że potrafię na pewne rzeczy po prostu nie reagować. A to chyba podstawa, jeśli nie wygląda się na 100% kobietę.